Hanna Kościa (1928 - 2024)
Pani Hanna Kościa, z domu Czarnocka, odeszła do Pana 1 marca 2024 r., w wieku 96 lat, ale na zawsze pozostanie w pamięci jako wspaniały i ciepły człowiek, służący radą i szanujący innych. Była osobą wyjątkową, skromną i życzliwą, wielkim przyjacielem dzieci i młodzieży. Dla mnie – przewodnikiem.
Miałam wielki zaszczyt poznać Ją, a potem być blisko Niej przez ponad 40 lat.
Panią Hannę poznałam w 1981 roku. Już wtedy przyjaźniłam się z Jej dziećmi, z którymi wraz z moim mężem, łączyła nas działalność na rzecz „polskich spraw”. Po pewnym czasie okazało się, że znała moją Mamę jeszcze z okresu przedwojennego, a do tego Jej Ojciec i obaj moi dziadkowie studiowali na SGGW w Warszawie na tym samym roku. Od samego początku naszej znajomości odczuwałam Jej szczególną bliskość i życzliwość.
Wczesną wiosną 1983 roku, gdy z Clapham przenieśliśmy się na Wimbledon, z kilkumiesięczną córką Anią, pani Hania – wówczas nowa Kierowniczka polskiej szkoły na Putney – zaproponowała mi pracę nauczycielki. Miałam tylko roczne doświadczenie w pracy z polskimi dziećmi w szkole na Balham w południowym Londynie i choć bałam się nowego miejsca, z radością przyjęłam tę propozycję. Szkoła była mała, uczęszczało do niej ok. 120 uczniów i panowała w niej wyjątkowo ciepła i rodzinna atmosfera. Grono nauczycielskie tworzyły starsze, urodzone w Polsce jeszcze przed wojną nauczycielki, jak i młodsze, urodzone już poza granicami kraju. „Młodą z Polski” przyjęto od samego początku bardzo serdecznie i poczułam się częścią szkolnej wspólnoty Wimbledon-Putney. Niewątpliwie była to zasługa wyjątkowej atmosfery, jaka panowała w szkole za sprawą jej Kierowniczki.
![](https://mscpolishschoolwimbledon.com/wp-content/uploads/2024/03/Unknown-841x1024.jpeg)
Od początku mojej pracy w szkole pani Hania bardzo mi pomagała. Nie prowadziłam jeszcze wtedy samochodu i przez kolejne 3 lata, w każdą sobotę, przyjeżdżała po mnie do domu i razem jechałyśmy do szkoły. Po wielu latach, role się zmieniły i to ja odbierałam Ją i odwoziłam do domu. W szkole zawsze byłyśmy pierwsze, a po zajęciach wychodziłyśmy ostatnie. Pani Hania nie prowadziła już wtedy lekcji, ale dużo czasu spędzała na wizytacjach w klasach, po których omawiała z nami przebieg zajęć, udzielała wskazówek i służyła radą. Była wspaniałym przewodnikiem! Nie pamiętam, aby kiedykolwiek podniosła głos na kogokolwiek: ucznia, rodzica czy nauczyciela. Wszystko załatwiała bardzo ugodowo i dyplomatycznie, a jej piękny i radosny uśmiech zawsze nas rozbrajał.
Żywo interesowała się rozwojem, postępami oraz osiągnięciami wszystkich uczniów!
Przeciwdziałała wszelkim konfliktom, szanowała – nieraz odmienne – zdanie innych. Była osobą o wysokiej kulturze osobistej. Miała w sobie naturalną charyzmę i potrafiła przyciągać, inspirować i wpływać na otaczających ludzi. Zawsze starannie i cierpliwie słuchała, i nawet wtedy, kiedy już traciła słuch, poświęcała wszystkim maksimum swojej uwagi. Sama wielokrotnie doświadczyłam, że choć słowa docierały do niej z trudnością, zawsze wiedziałam, że zostałam wysłuchana. To prawdziwy dar! Z wielkim uznaniem wyrażała się zawsze o swej poprzedniczce – pani Marii Chmielewskiej, Kierowniczce szkoły w latach: 1969 – 1980. Podkreślała Jej osiągnięcia i duży wkład w rozwój szkoły.
Pod koniec roku 1993, czyli po 13 latach prowadzenia szkoły i 20 latach pracy, (w szkole im. Marii Skłodowskiej-Curie zaczęła uczyć w 1973 r.) pani Hania ogłosiła na zebraniu Zarządu swoją chęć rezygnacji z funkcji Kierowniczki szkoły. W tym czasie przeszła na emeryturę w angielskiej szkole i planowała poświęcić się wnukom. Początkowo zaproponowała tę funkcję Małgosi Hydzik, następnie Joli Nowakowskiej – obu urodzonym poza Polską, świetnym nauczycielkom polskiej szkoły – ale obie panie odmówiły. Same postanowiły zrezygnować z pracy w polskiej szkole, aby całkowicie poświęcić się pracy pedagogicznej w szkołach angielskich. Tym razem wybór padł na mnie i z wielką obawą o to czy podołam, postanowiłam go przyjąć. Obiecałam również mojemu mężowi, że nie potrwa to dłużej niż 3-4 lata! Miałam ogromny zaszczyt przejąć pałeczkę po pani Kościa, zostać Jej następcą i kierować tą wspaniałą szkołą przez kolejne 23 lata.
Moim pierwszym zadaniem było przygotowanie pożegnania poprzedniczki. To wyjątkowa osoba, więc chciałam, aby pożegnanie było także wyjątkowe, inne i specjalne. I to się udało! To miał być dowód uznania dla Jej pracy, zasług i poświęcenia. W organizacji całego przedsięwzięcia pomogli i zaangażowali się wszyscy: rodzice, uczniowie, nauczyciele, członkowie zarządu, przyjaciele, harcerze i rodzina. Wszystko odbywało się w wielkiej tajemnicy przed główną bohaterką. 8 stycznia 1994 roku zamiast na obiad do córki pani Hania została zawieziona do domu polskiej parafii na Putney, gdzie w przyciemnionej i udekorowanej sali czekało na nią ponad 160 gości z programem This is your life. Jaś Chmielewski, syn byłej kierowniczki i przyjaciółki pani Kościa, z wielkim humorem poprowadził całą imprezę, prezentując piękny i barwny życiorys pani Hani, przeplatając go wspomnieniami z nagrań bliskich Jej osób. Wśród przybyłych gości znaleźli się przyjaciele, cała najbliższa rodzina Jubilatki – wszystkie dzieci, mama, mąż oraz wnuki, włącznie z synem i Jego rodziną sprowadzonymi z Polski przez szkołę, specjalnie na tę okazję, w wielkiej tajemnicy. Były też zasłużone nauczycielki, Prezes PMS pan Gabrielczyk, harcerki z Drużyny Narew oraz jedna z pierwszych Kierowniczek szkoły p. Olga Wajdowa. Różne barwne, osobiste wspomnienia z życia pani Hani powstały z nadesłanych z całego świata życzeń na taśmach video (takie były czasy), w listach i telegramach. Wraz z pojawieniem się niespodziewanych i ukochanych dla Jubilatki gości, łzy szczęścia pojawiły się w oczach niemal wszystkich. Radość z efektu, jaki udało się osiągnąć realizując to wspólne przedsięwzięcie, była tym większa, że odchodząca Kierowniczka długo jeszcze wspominała to wydarzenie.
![Ostatnia wizyta Hanny Kosci w szkole](https://mscpolishschoolwimbledon.com/wp-content/uploads/2024/03/Pani-Hania-w-szkole-ostatnia-wizyta-1024x465.jpg)
Po przejęciu przeze mnie sterów, pani Hanna nadal żywo interesowała się rozwojem szkoły, cieszyła się najmniejszymi sukcesami, motywowała do działania, nie skąpiła pochwał, wspierała i dodawała otuchy w trudnych chwilach. Szkoła, z małej rodzinnej placówki, w której rozpoczęłam tę piękną przygodę w 1983 roku, w której w 90% rodziców świetnie się znało, spotykało na coniedzielnych mszach dziecięcych w polskim kościele o godz. 10.00 na Putney, których wszystkie dzieci należały do lokalnych drużyn harcerskich lub gromad zuchowych zmieniła się na początku XXI wieku w potężną placówkę oświatową. Liczba uczniów z 160 (1994) wzrosła do 540 (2017). Polska weszła do UE i wyzwań, w związku z wielkim zainteresowaniem szkołą, nam nie brakowało. Pani Hania bacznie obserwowała dalszy rozwój szkoły.
Wiele Jej zawdzięczam. Nigdy nie wyobrażałam sobie ważnych uroczystości szkolnych bez Jej udziału, a Ona zawsze przyjmowała moje zaproszenie. Jeśli zdarzyło się, że z ważnego powodu nie mogła uczestniczyć w zakończeniu roku szkolnego, przyjeżdżałam do Niej z kwiatami. Nigdy nie odmawiała też zaproszeń na poprowadzenie lekcji o Powstaniu Warszawskim w starszych klasach. Historia była jej pasją. Młodzież bardzo lubiła te spotkania i obdarzała Ją wielkim szacunkiem. Ostatnia wizyta w szkole odbyła się w 2017 roku z okazji mojego pożegnania, a pani Hania przybyła na nią pomimo problemów z chodzeniem – poruszała się wówczas na wózku. Ostatni kontakt z młodzieżą szkolną miał miejsce w styczniu 2018 roku podczas odwiedzin kilkuosobowej grupki uczniów w Jej domu, z okazji 90. urodzin. Śpiewaliśmy razem kolędy i była bardzo szczęśliwa.
Wracając do domu, po pracy, z tej samej szkoły Urszulanek, w której Ona niegdyś uczyła European Studies i Art, starałam się Ją odwiedzać – tak po polsku wpadałam bez zapowiedzi. Zawsze byłam miło przyjęta, poczęstowana herbatką, a pani Hania uważnie i cierpliwie słuchała opowiadań o szkole, o dzieciach, potem wnukach, naszych wyjazdach i dalszych wyprawach po świecie – wszystko Ją ciekawiło, a Ona sama wracała do wspomnień z Krzemieńca i Powstania. Opowiadała o Dialogu Dwóch Kultur – konferencji odbywającej się corocznie w Krzemieńcu, w Ukrainie, w której brała udział jako prelegent.
W pamięci zostaną mi też zebrania Zarządu szkoły w Jej domu, ciepła kolacja – ulubiona potrawa – musaka oraz najlepszy w Londynie, robiony przez Nią, barszcz ukraiński. Utkwiły mi też w pamięci coroczne obchody imienin w rodzinnym gronie w Jej własnym domu, a przedtem, na wsi w domu syna Olka. W ostatnich latach obchodom imienin towarzyszyło wspólne śpiewanie pieśni powstańczych, a obchodom urodzin – śpiewanie kolęd. Bardzo lubiła i umiała śpiewać. Jak prawdziwy żołnierz. Nie mogę zapomnieć Jej wsparcia, jakie dawała harcerstwu. Janek – nasz syn, zapraszał Ją z okazji 1 sierpnia na obozy harcerskie, organizowane nawet daleko, ale gdy tylko mogła – jechała, aby opowiedzieć młodym zgromadzonym przy ognisku o Powstaniu Warszawskim.
Uczyła nas wzajemnej troski o siebie, budowania więzi społecznych i opieki nad potrzebującymi. Zawsze była otwarta na potrzeby innych. Podczas stanu wojennego, w ramach pomocy organizacji charytatywnej „Friends of Poland”, pilotowała ciężarówki z darami do Polski. Każdy wyjazd do Kraju był dla niej dużym przeżyciem.
Choć urodziła się w Warszawie, to ponad wszystko kochała swój Krzemieniec. Opowiadała mi dużo o lokalnej poetce pani Sądeckiej i górze Bona. O miłości do poezji Juliusza Słowackiego. O Liceum i pracy rodziców-społeczników. Ojciec, Stefan Czarnocki, którego po raz ostatni widziała mając 12 lat, był ostatnim kuratorem słynnego liceum Krzemienieckiego i starostą powiatu. Na początku września 1939 roku został aresztowany przez NKWD, a potem wywieziony na Syberię. Zginął w drodze do Armii Andersa. Matka – Halina, w Krzemieńcu aktywnie działała w ruchu spółdzielczym i oświatowym. W 1943 r. w Warszawie została aresztowana i osadzona na Pawiaku, a następnie uwięziona w Auschwitz-Birkenau, a później w Bergen-Belsen. Pani Kościa opowiadała nam o wielkiej roli swojej Matki w podtrzymywaniu na duchu więźniów w obozie w Auschwitz i deklamowaniu przez nią w czasie apeli, poezji Słowackiego i Mickiewicza. W jej postawie nie było nic pompatycznego, a miłość do Polski wyrażała się w pracy dla ratowania innych.
Hania, mając 15 lat, nie miała przy sobie rodziców. Podczas Powstania Warszawskiego była sama, ale radośnie to wspomina. Sprawa Powstania była dla niej najważniejsza. W uszach brzmią mi jeszcze Jej słowa po otrzymaniu informacji o wybuchu Powstania: „czułam się jak jakiś posłaniec wolności, chciałam biec jak na skrzydłach’’.
![Zdjecie Hanny Kosci](https://mscpolishschoolwimbledon.com/wp-content/uploads/2024/03/Unknown-1-e1709933529237.jpeg)
Zawsze skromna, nigdy nie podkreślała żadnych swoich zasług. Jako młoda, dzielna sanitariuszka, robiła wtedy takie rzeczy, które dziś nie mieszczą się nam w głowie. Pamiętam wyraźnie nazwisko Ireny Cyrkwic, pierwszej rannej, która zmarła na Jej rękach z upływu krwi. A na pytanie ucznia za co została odznaczona Krzyżem Walecznych, odpowiedziała: że jej się po prostu udało, że dane Jej było być wtedy w Warszawie.
Zawsze jednak mówiła z podziwem o innych, starszych chłopcach i dziewczynach, o udziale w Powstaniu dzielnych głuchoniemych, którzy nie słysząc wybuchów, niczego się nie bali.
Z wielkim przerażeniem słuchałam opowieści o przenoszonych w plecaku, przez tę młodą dziewczynę, litrowych butelkach z denaturatem, przez płonące ruiny Warszawy. O tym, jak skacząc, rozbiła jedną z tych butelek, jak płyn ciekł jej po plecach, a potem radość, że pomimo ognia doniosła kilka „skarbów”.
Dziękuję pani Haniu za przypominanie nam o najważniejszych wartościach w życiu i przekazanie pojęcia patriotyzmu, tego bez patosu i wielkich słów. Tego z serca. Bo pani patriotyzm to przyzwoitość, a bycie dobrym Polakiem to bycie dobrym człowiekiem.
Małgorzata Lasocka
Londyn, marzec 2024 r.